Czy Turcja leży w Europie?

Wejście Turcji do Unii Europejskiej stanowi jeden z najważniejszych i wzbudzających największe emocje tematów dotyczących polityki międzynarodowej.

Argumenty za wstąpieniem Turcji do UE są głównie natury gospodarczej i politycznej – jako przykład można podać możliwość uzyskania większych i pewniejszych zapasów energii oraz konieczność zawarcia sojuszu z „umiarkowanym” islamem tureckim w walce z islamskim fundamentalizmem. Jednak przeciw nim przemawiają inne, niepodważalne argumenty, prezentowane w rozmaitych dziełach wydawanych w ostatnich czasach w Europie (jak np. Alexandre Del Valle, Le Dilemme turc, ou les vraies raisons de la candidature d’Ankara, Editions des Syrtes, Paryż 2005).

 

Mit Turcji laickiej

Pierwszy mit, który należy rozwiać, to mit dotyczący istnienia Turcji „laickiej” i „prozachodniej”. To prawda, że w Turcji, po pierwszej wojnie światowej, na zgliszczach Imperium Osmańskiego powstała republika o cechach laickich, z generałem Mustafą Kemalem na czele, który w 1934 roku otrzymał tytuł Atatürka – „ojca Turków”. Od tego czasu zapoczątkowany przez Atatürka proces sekularyzacji państwa zyskał nazwę kemalizmu i był kontynuowany z żelazną konsekwencją przez wojskowych, również po jego śmierci. Jednak począwszy od lat 70., pod wpływem organizacji Bracia Muzułmańscy, rozpoczął się proces ponownej islamizacji kraju, a jego kulminacja przypadła na 2002 rok, kiedy to do władzy doszła Partia Sprawiedliwości i Postępu (AKP) Recepa ­Tayypa Erdoğana.

Wizja „nowoczesnej” i „laickiej” Turcji Kemala nie jest już realizowana. Począwszy od lat 90., turecką sceną polityczną zawładnęli islamiści. Aktualny premier Erdoğan oraz prezydent kraju Abdullah Gül są uczniami Necmettina Erbakana, twórcy ruchu na rzecz ponownej islamizacji, który rozlał się już dawno poza granice Turcji i oddziaływuje na rzesze tureckich emigrantów na Zachodzie.

Nie przypadkiem Turcja, domniemany kraj laicki, jest dzisiaj jednym z państw, w których buduje się najwięcej meczetów i w których islamskie partie cieszą się największym poparciem. Ponowna islamizacja społeczeństwa jest widoczna na wszystkich płaszczyznach. W Turcji jest 90 000 opłacanych przez państwo imamów oraz 85 000 czynnych meczetów – jeden przypada na 350 mieszkańców i jest to najwyższy wskaźnik na świecie. Obok przywróconych do użytku chust, które ponownie widuje się na ulicach i w miejscach publicznych, zakazane wcześniej przez Atatürka wezwania muezzina po arabsku znowu towarzyszą Turkom w ich codziennym życiu.

 

Groźna demokracja

Dzisiejsza Turcja jest pełna niemożliwych do pogodzenia sprzeczności. Warunkiem przyjęcia do Wspólnoty Europejskiej jest spełnianie kryteriów kopenhaskich oraz przestrzeganie zachodnich standardów demokratycznych, w obrębie których nie mieści się sprawowanie władzy przez wojsko. Jednocześnie przyczyną tego, iż Turcja nie jest dziś krajem całkowicie islamskim, jest właśnie silna pozycja wojska, które stoi na straży sekularyzmu. Wojsko, wierne dziedzictwu Kemala, jest jedynym hamulcem islamizacji. Gdyby zabrakło stosowanego przez nie przymusu, padłby ostatni bastion broniący Turcję przed fundamentalizmem.

Zwolennicy wstąpienia Turcji do Unii Europejskiej twierdzą, że byłaby ona naturalnym sojusznikiem Zachodu w walce przeciw islamizmowi. Jednak demokratyzacja Turcji niesie ze sobą upadek sekularyzmu. Unia Europejska miałaby w swych szeregach państwo całkowicie islamskie, i to powstałe w wyniku działania demokratycznych mechanizmów, które, w przypadku Turcji, wyniosłyby szybko do władzy fundamentalistów. Dzisiaj wydaje się, że Erdoğan ma zamiar posłużyć się Unią Europejską w celu obalenia władzy wojska, tak, aby Turcja mogła odnaleźć swą, zatraconą za czasów Atatürka, islamską tożsamość.

 

Przyczółek dla islamizacji Europy

Pewne jest to, że Turcja po erze Kemala, z Erdoğanem lub bez niego, zostałaby liderem świata islamskiego wewnątrz Unii i odgrywałaby w niej znaczącą rolę. Projekt konstytucji nadaje państwom-członkom proporcjonalną do liczby mieszkańców siłę polityczną. W 2015 roku Turcja, z 90 milionami mieszkańców, byłaby najludniejszym krajem UE i miałaby najwięcej przedstawicieli. Wokół niej skupialiby się muzułmanie pochodzący z całej Europy.

Unia Europejska miałaby wśród swoich członków kraj całkowicie islamski, który stanowiłby enklawę islamską w Europie, nie na zasadzie mniejszości imigrantów w różnych krajach kontynentu, ale byłoby to pełnoprawne państwo członkowskie, stojące na równi z pozostałymi państwami-członkami.

Republika Turecka mogłaby rościć prawo do objęcia sterów Parlamentu i Komisji Europejskiej i, dzierżąc już władzę, mogłaby domagać się wprowadzenia sankcji za jakiekolwiek przejawy „islamofobii”, przyczyniając się w ten sposób do przemiany Europy w „Eurabię”, zgodnie z wizją Oriany Fallaci.

 

Antychrześcijańska i antyzachodnia

Tymczasem dzisiejsza Turcja nie tylko nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa mniejszościom religijnym żyjącym na jej terenie, ale wręcz je prześladuje. Formalnie obowiązuje wolność wyznania, jednak chrześcijanom nadano status dhimmi, czyli ograniczoną autonomię prawną z jednoczesnym prawem do odprawiania określonych praktyk religijnych. Ich prawa są gwałcone, a ich życiu często zagraża niebezpieczeństwo. Izolacja, polityczne i psychologiczne zastraszanie oraz prześladowania religijne stanowią codzienne doświadczenie chrześcijan po drugiej stronie Bosforu.

Chęć wejścia Turcji do Unii Europejskiej nie musi wcale oznaczać przełomu w jej historii czy też próby „europeizacji” zwyczajów i instytucji. Celem Erdoğana jest afirmacja tureckiej tożsamości w Europie i poza nią, dzięki sile tzw. „zielonego kręgosłupa” lub „zielonej przekątnej” biegnącej z Bośni do Tracji Wschodniej.

Rolę „bastionu Zachodu” na Bliskim Wschodzie, którą w latach 50. miała odgrywać Turcja, dziś przejął Izrael. W 1994 roku turecka elita kultywująca myśl Kemala, pragnąc uczynić z Turcji „zachodnie” państwo w świecie arabskim, podpisała porozumienie o współpracy militarnej z Izraelem, natomiast w lutym 2009 roku, premier Erdoğan obraził publicznie Izrael podczas forum w Davos, po czym, po powrocie do ojczyzny, został uroczyście powitany i okrzyknięty przez tłum wymachujący tureckimi i palestyńskimi flagami „nowym Saladynem”, uznano go także za symbol dumy muzułmańskiej.

 

Jaka przyszłość?

Kwestia turecka pozostałaby niewyczerpana, jeśli ograniczylibyśmy się wyłącznie do jej politycznego i gospodarczego aspektu, pomijając jej religijne i kulturowe konsekwencje. Prawdziwym problemem, większym niż tureckie zagrożenie dla politycznej równowagi Europy, jest zatracanie chrześcijańskich korzeni naszego kontynentu, bez których nie można sobie wyobrazić godnej przyszłości dla kolejnych pokoleń.

Pozostaje życzyć sobie, aby dyskusja dotycząca powyższej kwestii nie ograniczyła swojego zasięgu wyłącznie do szczytów politycznych oraz kancelarii dyplomatycznych, ale żeby stała się przedmiotem powszechnego referendum, tak, aby można było zweryfikować, co naprawdę sądzą Europejczycy o przyjęciu Turcji do Unii Europejskiej. Wypowiedzi Kościoła na ten temat nie powinny być odbierane jako wtrącanie się do polityki, lecz raczej jako opinie na temat polityki wygłaszane z szerszego punktu widzenia – opinie kogoś, kto ocenia historię poprzez Prawdę i komu leży na sercu nie chwilowe, lecz wieczne dobro ludów i narodów.

 

Roberto de Mattei