Czeskie państwo zbada czy może być stroną w norweskich procesach o odebrane dzieci

Czeska Republika rozważa możliwość pomocy swoim obywatelom w Norwegii, którym odebrano dzieci decyzją państwowej agencji Barnevern. Władze naszych południowych sąsiadów dostrzegły wzrost zagrożenia dla rodzin czeskich przebywających na stałe w Norwegii.

Lidove Noviny, 14.01.2016

W czeskich mediach nie milknie sprawa Evy Michalakovej – Czeszki żyjącej w Norwegii, której Barnevern odebrał dwójke dzieci w trybie administracyjnym (pod zarzutem zaniedbania) i przydzielił do dwóch różnych rodzin (w maju 2011). Kilkuletnie chłopaki zdążyły już zapomnieć czeskiego.

Sprawa wywołała duże wzburzenie w całej republice i pogorszyła wizerunek Norwegii. Doszło i do masowych protestów w obronie praw czeskiej matki. A nie jest to sprawa izolowana, bo od 2011 miało miejsce kilka podobnych przypadków.

Nic więc dziwnego, że nad kwestią pochylił sie sam premier (socjal-demokrata) Bohuslav Sobotka, wyjątkowo wspierany przez opozycyjną posłanke Jitke Chalankovou (z prawicowej TOP 09). Według nich przedstawiciele Czeskiej Republiki mogliby wspomóc prawnie swoją obywatelke w procesie o dzieci (rozprawa jest przewidziana na koniec lutego).

Skutkiem ubocznym sprawy Michalakovej była medialna debata, jak daleko może ingerować państwo w sprawy rodziny i dzieci. Znaczna większość czeskiej prasy i polityków uważa, że norweski urząd przekroczył swoje uprawnienia.

 

Źródło: com.koliber.org

Pandemia, której nie było

Eksperci prześwietlą dokumenty Światowej Organizacji Zdrowia dotyczące świńskiej grypy. Chcą poznać kulisy ogłoszenia stanu pandemii. W czerwcu ubiegłego roku strach ogarnął cały świat. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła szósty, najwyższy, stopień zagrożenia świńską grypą. Był to pierwszy taki alarm od 40 lat. Od tamtego czasu minął rok i czarne scenariusze WHO się nie sprawdziły.

Do tej pory na całym świecie zanotowano niewiele ponad 18 tys. przypadków śmiertelnych spowodowanych wirusem H1N1. To znacznie mniej niż liczba ofiar grypy sezonowej. Jednocześnie istotnie wzrosły obroty firm farmaceutycznych. Tylko wartość sprzedaży leku antywirusowego Tamiflu produkowanego przez Roche wzrosła w ubiegłym roku o 1,74 mld dolarów.

Rządy krajów całego świata wydały ogromne sumy na lekarstwa, a także na naprędce stworzone szczepionki, by zabezpieczyć się przed zbliżającą się katastrofą.

Tymczasem katastrofa nie nadeszła. Za to w stronę WHO posypały się gromy. Zarzucono organizacji, że ogłoszenie stanu pandemii było na wyrost. Dodatkowo pojawiły się oskarżenia o umożliwienie firmom farmaceutycznym uprzywilejowanego dostępu do osób, które są w danych państwach odpowiedzialne za podejmowanie decyzji o zakupie leków.

Stąd postanowienie Margaret Chan, generalnej dyrektor WHO o powołaniu panelu ekspertów, którzy przyjrzą się kulisom tego skandalu. Pracami 29-osobowego gremium pokieruje Harvey Fineberg, kierownik Instytutu Medycyny w Waszyngtonie. Naukowcy mają m.in. zajrzeć do poufnych dokumentów, w tym korespondencji WHO z firmami farmaceutycznymi. Margaret Chan zaapelowała do ekspertów o przeanalizowanie problemu w sposób niezależny i godny zaufania.

Chiny milczą w sprawie Korei

Napięcie militarne na półwyspie koreańskim wciąż wzrasta. Ponad 10 tysięcy ludzi protestowało w Seulu, wznosząc okrzyki „Śmierć Kim-Dzong-Ilowi”, natomiast Korea Północna ostrzegła, że jeśli ktokolwiek naruszy sporną granicę morską między Koreami, natychmiast otworzy ogień. W tym czasie Koreańczycy z południą wspólnie z Amerykanami prowadzą na morzu zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia w zakresie zwalczania okrętów podwodnych. Kluczowe dla sytuacji Chiny wciąż nie zajęły bardziej zdecydowanego stanowiska, a premier Wen Jiabao, który jutro ma zawitać do Seulu, wzywa jedynie obie strony do powściągliwości.

Komuniści z północy ogłosili dziś rano, że odrzucają porozumienie z Seulem o zapobieganiu morskim potyczkom pomiędzy flotami obu państw a oświadczenie to stanowi kolejny krok w eskalacji napięcia, po wczorajszym zerwaniu stosunków dwustronnych między Koreami.

Napięcie w stosunkach między Północą i Południem zaczęło się od zatopienia w marcu korwety marynarki Korei Południowej „Cheonan”. Okręt przełamał się na pół i zatonął, zabierając z sobą na dno 46 marynarzy. Zdaniem Seulu „Cheonan” zatopiła północnokoreańska korweta.

W związku z tym Korea Południowa wezwała społeczność międzynarodową do nałożenia sankcji na Phenian i sama wprowadziła w poniedziałek ograniczenia. To spowodowało we wtorek reakcję Północy, która ogłosiła całkowite zerwanie stosunków z Seulem. Działania Korei Północnej potępiła także przebywająca w Azji, sekretarz stanu USA, Hillary Clinton, która wezwała RB ONZ do nałożenia na Koreę Północną nowych sankcji, a także Japonia.

W Przeciwieństwie do Seulu i Tokio, Pekin nie potępił Phenianu. Chiński minister spraw zagranicznych Zhang Zhijun zaapelował o powściągliwość, tłumacząć się z braku bardziej radykalnego stanowiska tym, że Chiny nie posiadają „informacji z pierwszej ręki” na temat katastrofy „Cheonana”.

Shen Dingli, prodzienkan Instytutu Spraw Międzynarodowych na Uniwersytecie Fudan w Szanghaju, próbuje mniej dyplonatycznie wytłumaczyć chińską politykę: „- Korea Północna jest w stanie agonalnym, a my możemy tylko pogorszyć sytuację. Przyjmujemy zatem, że Północna Korea nie jest racjonalnym aktorem”.

Rzeczywiście mało wiemy o aktualnej sytuacji w Korei Północnej, poza tym, że po zeszłorocznej fatalnie przeprowadzonej reformie walutowej państwo to znalazło się na krawędzi rewolty. Wysokiej rangi urzędnik północnokoreański, który zainicjował w swym kraju reformę, został rozstrzelany w zeszłym tygodniu za złe przygotowanie zmian, ale z pewnością nie wystarcza to do uspokojenia nastrojów doprowadzonej do desperacji ludności, a zwłaszcza milionów żołnierzy, których zmiany też dotknęły.

Być może zatem Kim Dzong Il, posłużył się starą i sprawdzoną metodą sprowokowania kryzysu na wielką skalę, by móc ogłosić stan gotowości bojowej i skanalizować te nastroje.

Tak czy inaczej ryzyko że sytuacja wymknie się spod kontroli jest cały czas bardzo duże.