Marek Kułakowski: Co czeka nas w związku z kryzysem inflacyjnym?

Już teraz uderzenie jakie przyjęło społeczeństwo należy ocenić jako znaczne, ale niestety to dopiero początek. Do tej pory bowiem na poziomie średniej, (z perspektywy poszczególnych jednostek, każdy odczuwa to indywidualnie) wysoka, dwucyfrowa inflacja była częściowo rekompensowana przez odpowiedni wzrost nominalnych wynagrodzeń – uważa ekonomista i ekspert ds. podatków i systemów emerytalnych Marek Kułakowski.

Inflacja, NBP, kryzys energetyczny - co zrobi Adam Glapiński
NBP i Rada Polityki Pieniężnej stają przed poważnym dylematem.

Jak dotąd, pracownicy, przy niskim bezrobociu i póki co stabilnej gospodarce, posiadali odpowiednią siłę negocjacyjną, a firmy zaś dysponowały zapasami gotówki (pozostałość po dodruku z czasu lockdownu). W maju mieliśmy już jednak do czynienia ze spadkiem płac realnych i moim zdaniem trend ten będzie się pogłębiał, a nożyce inflacyjno-płacowe będą się coraz bardziej rozwierały. Wzrost gospodarczy jest na wygaszeniu, a Komisja Europejska szacuje nasz wzrost PKB w przyszłym roku na 1,5%, co w warunkach polskich de facto oznacza stagnacje. Do tego wedle tych szacunków będziemy mieli najwyższą inflację w UE. To doprowadzi do masowego zubożenia całego polskiego społeczeństwa. Po prostu nie ma już rezerw, a w związku ze słabnącą gospodarką nie będzie odpowiedniego wzrostu wynagrodzeń, który zamortyzowałby przedłużającą się inflację.

Na to wszystko nałoży się kryzys energetyczny, będący pochodną wojny na Ukrainie oraz nieodpowiedzialności pisowskiego rządu. Kilka lat temu Prezydent Duda stwierdził, że rezerw węgla to my mamy na jakieś 200 lat. Według dowcipu z czasów PRLu, gdyby na Saharze wprowadzić socjalizm, to po dwóch tygodniach zabraknie piasku. U nas wystarczył PIS i zabrakło nam węgla. Jak stwierdził jeden z europosłów PIS „problemem jest, że zdecydowaliśmy się na embargo wcześniej niż UE”. Tak oto w kraju, który ma rezerw węgla na 200 lat zabrakło węgla. Szersza perspektywa polityki energetycznej Polski wymaga osobnego omówienia.

Najważniejszą kwestią będzie jednak strategia przyjęta przez banki centralne USA i UE, czyli odpowiednio FED i EBC. Obydwa w następstwie Wielkiej Recesji z 2008 roku w USA oraz będącego jej odpryskiem kryzysu zadłużenia w strefie Euro, prowadziły ultra luźną politykę monetarną. Zerowe stopy procentowe połączone z polityką bezpośredniego skupowania aktywów trwały wiele lat doprowadzając do olbrzymich zmian w gospodarkach Zachodu. Wystarczy spojrzeć na podstawowy indeks nowojorskiej giełdy Dow Jones, który po kryzysie z 2008 spadł w 2009 roku do poziomów poniżej 8 tys. punktów (z chwilowym minimum w granicach 6,5 tys.), by w przededniu kryzysu COVIDowego sięgnąć 29 tys. punktów.

Po dodruku pieniądza związanego z polityką lockdownów wartość ta sięgnęła ponad 36 tys. punktów, pomimo, że realna gospodarka znalazła się w recesji. Nie trzeba chyba dodawać, że ta wycena nie miała nic wspólnego z fundamentami gospodarczymi. Notabene jest to jedna z podstaowywych przyczyn kryzysu nierówności majątkowych w USA. W Polsce luźna polityka monetarna, z racji słabego rynku finansowego, materializowała się głównie na rynku nieruchomości. To tak gdybyście zastanawiali się skąd takie kosmiczne ceny nieruchomości. Ponadto polityka taniego pieniądza uzależniła rządy od łatwego kredytu.

Teraz FED i EBC staną przed dylematem. Z jednej strony zwalczać inflacje, co do której do niedawna utrzymywali takie samo stanowisko co nasz bank centralny, a mianowicie, że ta ma charakter przejściowy, z drugiej zaś ograniczyć podaż pieniądza, co będzie skutkowało kryzysem gospodarczym oraz pęknięciem olbrzymiej, napompowanej bańki aktywów. Gdyby FED i EBC chciały prowadzić radykalną politykę antyinflacyjną to kapitalizacja giełdy amerykańskiej musiałaby się skurczyć radykalnie, a wartość takich „aktywów” jak kryptowaluty praktycznie by wyparowała. Ponadto EBC zmaga się z problemem państw bankrutów, którym przewodzą Włochy z zadłużeniem około 150% PKB. Nie mogąc doprowadzić do dezintegracji Eurostrefy wymyślą najprawdopodobniej jakieś mechanizm dalszego skupu śmieciowych obligacji, tak aby różnica w oprocentowaniu obligacji poszczególnych państw członkowskich nie odstawała zanadto od siebie.

Nie ulega wątpliwości, że tak czy owak jesteśmy w przededniu zacieśniania polityki monetarnej na Zachodzie. Ponadto Kraje naszego regionu – Czechy i Węgry już teraz mają wyższe stopy od nas 7 i 9,75 odpowiednio. Jeśli FED i EBC wykażą się konsekwencją w zwalczaniu inflacji i nie przestraszą się widma zwiększonego bezrobocia i pęknięcia bańki na aktywach, to nasz NBP stanie przed dylematem czy kontynuować podwyżki stóp, czy zakończyć cykl zacieśniania.

W pierwszym przypadku pojawi się bezrobocie i realna groźba recesji w Polsce, a ludzie, którzy zaciągnęli długoletnie kredyty przy zerowych stopach mogą finalnie skończyć z ratą dwuipółkrotnie wyższą niż początkowa. Jeśli zaś NBP zdecyduje się zakończyć cykl podwyżek stóp, zanim zdoła zdusić inflację, przy agresywnych działaniach FEDu i EBC (a przynajmniej tego pierwszego), to nastąpi odpływ kapitału z Polski i osłabienie złotego, co wzmoży presje inflacyjną.

O tym jakie działania powinien podjąć bank centralny i rząd opowiem w kolejnym wpisie, kończącym temat inflacji.

Marek Kułakowski

21 lipca 2022 r.


Źródło: Facebook.com