Depopulacja – nowy cel globalistów. Przygotowali na to miliardy dolarów

Widmo śmierci głodowej i nędzy wywołanej wzrostem populacji krąży rzekomo nad ludzkością już od czasów Thomasa Malthusa (który zapoczątkował tzw. maltuzjanizm i neomaltuzjanizm). Choć głód nadal stanowi w wielu krajach poważny problem, generalnie – z wyjątkiem krajów Zachodu – obserwujemy szybki wzrost gospodarczy połączony ze wzrostem populacji. Niektórzy jednak w zwiększeniu liczby ludzi na świecie upatrują źródła wszelkiego zła – zwłaszcza ekonomicznego. Tak się składa, że bardzo często zajmują oni czołowe miejsce na liście najbogatszych magazynu „Forbes”.

Continue reading

Cruz pokonuje Trumpa w pierwszych prawyborach w USA. Clinton tylko na remis

W prawyborach w stanie Iowa w Partii Republikańskiej zwyciężył senator Ted Cruz z Teksasu zdobywając poparcie 28 procent głosujących. Donald Trump zdobył 24 procent poparcia. Jeszcze większym zaskoczeniem jest fakt, że uznawana u Demokratów za absolutnego faworyta Hilary Clinton notuje minimalną przewagę nad Bernim Sandersem, amerykańskim socjalistą, potomkiem polskiego żyda.

Wyniki prawyborów w Iowa są nie lada niespodzianką. Porażka, jakiej doznał Donald Trump może być początkiem końca jego populistycznego marszu po prezydenturę. Prezentujący skrajnie antyimigrancki program biznesmen nie tylko przegrał z Tedem Cruzem, ale jego przewaga nad Markiem Rubio wyniosła zaledwie 1 punkt procentowy. – To wielkie zwycięstwo obywateli. Dzisiejszy dzień jest zwycięstwem odważnych konserwatystów z całej Iowy – podkreślał Cruz.

Jak zauważają komentatorzy, jego kampania nabrała szczególnego tempa w trakcie ostatnich tygodni, podobnie kampania Marco Rubio. – Miesiącami mówili nam, że nie mamy żadnych szans. Mówili mi, że powinienem czekać na swoja kolej – mówił Rubio. – Ale dziś… tu, w Iowie, obywatele tego wielkiego stanu wysłali bardzo jasny komunikat. Po siedmiu latach rządów Baracka Obamy nie będziemy dłużej czekać na odzyskanie własnego kraju – podkreślał. Trumpowi zaszkodziła rezygnacja z ostatniej debaty kandydatów republikańskich.

Na ten moment trudno wskazać jakiegokolwiek faworyta wśród Republikanów w dalszych bataliach przedwyborczych. Czy czarnym koniem wyścigu okaże się konserwatywny katolik Rubio? Czy może czymś jeszcze zaskoczy libertarianin Rand Paul, który zdobył w Iowa piąte miejsce, wyprzedzają m.in. Jeba Busha? Czy może to właśnie Ted Cruz zdyskontuje pierwszy sukces do wypracowania przewagi?

Warto dodać, iż niemal sensacją jest brak zwycięstwa murowanej kandydatki do nominacji w Partii Demokratycznej – Hillary Clinton. Remisowy wynik z bliżej nieznanym Sandersem to dla jej sztabu bolesna porażka. Niepowodzenie żony byłego prezydenta USA w wyścigu o nominację może oznaczać dla Demokratów w ogóle utratę Białego Domu, bowiem po stronie republikańskiej rywalizacja rozgrywa się wokół charyzmatycznych, dobrze rozpoznawanych postaci. Tego samego nie można powiedzieć o potomku polskich żydów – Bernim Sandersie.

Źródło: pch24.pl

Żydzi bez amerykańskich pieniędzy?

USA zmniejszają swój budżet obronny. Stało się to powodem do niepokoju dla Izraela, który lęka się, że nie otrzyma wstępnie mu przyobiecanych 500 mln dolarów na dalszy rozwój programu obrony przeciwrakietowej.

„The Jerusalem Post” zauważa, że mimo iż prawodawcy USA wciąż zdecydowanie wspierają Izrael, doradcy Kongresu ostrzegli, że spełnienie żądań Izraela w obecnej sytuacji nie jest możliwe. Kwota w sumie 475 mln dolarów – przy ograniczeniach narzuconych przez kongresmenów – poważnie nadweręży budżet obronny USA i uniemożliwi wywiązanie się z zobowiązań zaciągniętych wobec pozostałych sojuszników.

 

 Byliśmy bardzo hojni dla Izraelczyków, ale trzeba realnie spojrzeć na możliwości budżetowe. Nie można stawiać wozu przed koniem – powiedział się jeden z doradców komisji sił zbrojnych USA. Inni zwracali uwagę, że realizacja prośby Tel Awiwu stawia pod znakiem zapytania cały budżet Pentagonu.

 

Sekretarz obrony Ash Carter ostrzegł kongresmenów przed cięciami budżetu na 2016 rok. Wstępnie kongresmeni chcą uszczuplić wydatki Pentagonu o 38 mld dolarów. Carter zagroził, że armia amerykańska straci zdolność do reagowania na sytuacje kryzysowe na całym świecie.

 

Izraelscy urzędnicy w zeszłym tygodniu poprosili Waszyngton o wparcie w wysokości 41 mln 200 tys. dolarów na rozbudowę systemu obrony przeciwrakietowej Żelazna Kopuła, przechwytującej rakiety krótkiego zasięgu. Dotychczas Tel Awiw otrzymał na ten cel ponad 1.2 mld dolarów z funduszy USA. Izrael dostał także ponad 268 mln dolarów na rozbudowę nowszych systemów: Proca Dawida i Strzała 3, przechwytujących rakiety średniego i dalekiego zasięgu. Żydzi zażądali ponadto 165 mln dolarów na pokrycie wstępnych zamówień elementów do obu systemów, które mają zastąpić Żelazną Kopułę.

 

Doradcy komisji obronnej twierdzą, że aby zrealizować prośbę Izraela, konieczne jest zawarcie nowej dwustronnej umowy między obu państwami, pozwalającej na koprodukcję nowych systemów broni przez USA i izraelskie firmy. – To nie może być jedynie czysty zysk dla Izraelczyków – mówił jeden z doradców kongresmenów z komisji sił zbrojnych.

 

W tej chwili amerykańska korporacja Raytheon Co. współpracuje z izraelską firmą Rafael Advanced Defense Systems Ltd, realizując zamówienia do systemu Żelaznej Kopuły i programu Proca Dawida. Zamówienia związane z budową systemu Strzała 2 są realizowane przez Boeing Co i Israel Aerospace Industries (IAI).

By „zadowolić” żydów, Amerykanie będą musieli uszczuplić środki przeznaczone między innymi na rozwój innowacyjnej technologii obronnej (program THAAD) i prowadzenie „zagranicznych operacji”.

źródło: PCh24.pl

Czy Turcja leży w Europie?

Wejście Turcji do Unii Europejskiej stanowi jeden z najważniejszych i wzbudzających największe emocje tematów dotyczących polityki międzynarodowej.

Argumenty za wstąpieniem Turcji do UE są głównie natury gospodarczej i politycznej – jako przykład można podać możliwość uzyskania większych i pewniejszych zapasów energii oraz konieczność zawarcia sojuszu z „umiarkowanym” islamem tureckim w walce z islamskim fundamentalizmem. Jednak przeciw nim przemawiają inne, niepodważalne argumenty, prezentowane w rozmaitych dziełach wydawanych w ostatnich czasach w Europie (jak np. Alexandre Del Valle, Le Dilemme turc, ou les vraies raisons de la candidature d’Ankara, Editions des Syrtes, Paryż 2005).

 

Mit Turcji laickiej

Pierwszy mit, który należy rozwiać, to mit dotyczący istnienia Turcji „laickiej” i „prozachodniej”. To prawda, że w Turcji, po pierwszej wojnie światowej, na zgliszczach Imperium Osmańskiego powstała republika o cechach laickich, z generałem Mustafą Kemalem na czele, który w 1934 roku otrzymał tytuł Atatürka – „ojca Turków”. Od tego czasu zapoczątkowany przez Atatürka proces sekularyzacji państwa zyskał nazwę kemalizmu i był kontynuowany z żelazną konsekwencją przez wojskowych, również po jego śmierci. Jednak począwszy od lat 70., pod wpływem organizacji Bracia Muzułmańscy, rozpoczął się proces ponownej islamizacji kraju, a jego kulminacja przypadła na 2002 rok, kiedy to do władzy doszła Partia Sprawiedliwości i Postępu (AKP) Recepa ­Tayypa Erdoğana.

Wizja „nowoczesnej” i „laickiej” Turcji Kemala nie jest już realizowana. Począwszy od lat 90., turecką sceną polityczną zawładnęli islamiści. Aktualny premier Erdoğan oraz prezydent kraju Abdullah Gül są uczniami Necmettina Erbakana, twórcy ruchu na rzecz ponownej islamizacji, który rozlał się już dawno poza granice Turcji i oddziaływuje na rzesze tureckich emigrantów na Zachodzie.

Nie przypadkiem Turcja, domniemany kraj laicki, jest dzisiaj jednym z państw, w których buduje się najwięcej meczetów i w których islamskie partie cieszą się największym poparciem. Ponowna islamizacja społeczeństwa jest widoczna na wszystkich płaszczyznach. W Turcji jest 90 000 opłacanych przez państwo imamów oraz 85 000 czynnych meczetów – jeden przypada na 350 mieszkańców i jest to najwyższy wskaźnik na świecie. Obok przywróconych do użytku chust, które ponownie widuje się na ulicach i w miejscach publicznych, zakazane wcześniej przez Atatürka wezwania muezzina po arabsku znowu towarzyszą Turkom w ich codziennym życiu.

 

Groźna demokracja

Dzisiejsza Turcja jest pełna niemożliwych do pogodzenia sprzeczności. Warunkiem przyjęcia do Wspólnoty Europejskiej jest spełnianie kryteriów kopenhaskich oraz przestrzeganie zachodnich standardów demokratycznych, w obrębie których nie mieści się sprawowanie władzy przez wojsko. Jednocześnie przyczyną tego, iż Turcja nie jest dziś krajem całkowicie islamskim, jest właśnie silna pozycja wojska, które stoi na straży sekularyzmu. Wojsko, wierne dziedzictwu Kemala, jest jedynym hamulcem islamizacji. Gdyby zabrakło stosowanego przez nie przymusu, padłby ostatni bastion broniący Turcję przed fundamentalizmem.

Zwolennicy wstąpienia Turcji do Unii Europejskiej twierdzą, że byłaby ona naturalnym sojusznikiem Zachodu w walce przeciw islamizmowi. Jednak demokratyzacja Turcji niesie ze sobą upadek sekularyzmu. Unia Europejska miałaby w swych szeregach państwo całkowicie islamskie, i to powstałe w wyniku działania demokratycznych mechanizmów, które, w przypadku Turcji, wyniosłyby szybko do władzy fundamentalistów. Dzisiaj wydaje się, że Erdoğan ma zamiar posłużyć się Unią Europejską w celu obalenia władzy wojska, tak, aby Turcja mogła odnaleźć swą, zatraconą za czasów Atatürka, islamską tożsamość.

 

Przyczółek dla islamizacji Europy

Pewne jest to, że Turcja po erze Kemala, z Erdoğanem lub bez niego, zostałaby liderem świata islamskiego wewnątrz Unii i odgrywałaby w niej znaczącą rolę. Projekt konstytucji nadaje państwom-członkom proporcjonalną do liczby mieszkańców siłę polityczną. W 2015 roku Turcja, z 90 milionami mieszkańców, byłaby najludniejszym krajem UE i miałaby najwięcej przedstawicieli. Wokół niej skupialiby się muzułmanie pochodzący z całej Europy.

Unia Europejska miałaby wśród swoich członków kraj całkowicie islamski, który stanowiłby enklawę islamską w Europie, nie na zasadzie mniejszości imigrantów w różnych krajach kontynentu, ale byłoby to pełnoprawne państwo członkowskie, stojące na równi z pozostałymi państwami-członkami.

Republika Turecka mogłaby rościć prawo do objęcia sterów Parlamentu i Komisji Europejskiej i, dzierżąc już władzę, mogłaby domagać się wprowadzenia sankcji za jakiekolwiek przejawy „islamofobii”, przyczyniając się w ten sposób do przemiany Europy w „Eurabię”, zgodnie z wizją Oriany Fallaci.

 

Antychrześcijańska i antyzachodnia

Tymczasem dzisiejsza Turcja nie tylko nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa mniejszościom religijnym żyjącym na jej terenie, ale wręcz je prześladuje. Formalnie obowiązuje wolność wyznania, jednak chrześcijanom nadano status dhimmi, czyli ograniczoną autonomię prawną z jednoczesnym prawem do odprawiania określonych praktyk religijnych. Ich prawa są gwałcone, a ich życiu często zagraża niebezpieczeństwo. Izolacja, polityczne i psychologiczne zastraszanie oraz prześladowania religijne stanowią codzienne doświadczenie chrześcijan po drugiej stronie Bosforu.

Chęć wejścia Turcji do Unii Europejskiej nie musi wcale oznaczać przełomu w jej historii czy też próby „europeizacji” zwyczajów i instytucji. Celem Erdoğana jest afirmacja tureckiej tożsamości w Europie i poza nią, dzięki sile tzw. „zielonego kręgosłupa” lub „zielonej przekątnej” biegnącej z Bośni do Tracji Wschodniej.

Rolę „bastionu Zachodu” na Bliskim Wschodzie, którą w latach 50. miała odgrywać Turcja, dziś przejął Izrael. W 1994 roku turecka elita kultywująca myśl Kemala, pragnąc uczynić z Turcji „zachodnie” państwo w świecie arabskim, podpisała porozumienie o współpracy militarnej z Izraelem, natomiast w lutym 2009 roku, premier Erdoğan obraził publicznie Izrael podczas forum w Davos, po czym, po powrocie do ojczyzny, został uroczyście powitany i okrzyknięty przez tłum wymachujący tureckimi i palestyńskimi flagami „nowym Saladynem”, uznano go także za symbol dumy muzułmańskiej.

 

Jaka przyszłość?

Kwestia turecka pozostałaby niewyczerpana, jeśli ograniczylibyśmy się wyłącznie do jej politycznego i gospodarczego aspektu, pomijając jej religijne i kulturowe konsekwencje. Prawdziwym problemem, większym niż tureckie zagrożenie dla politycznej równowagi Europy, jest zatracanie chrześcijańskich korzeni naszego kontynentu, bez których nie można sobie wyobrazić godnej przyszłości dla kolejnych pokoleń.

Pozostaje życzyć sobie, aby dyskusja dotycząca powyższej kwestii nie ograniczyła swojego zasięgu wyłącznie do szczytów politycznych oraz kancelarii dyplomatycznych, ale żeby stała się przedmiotem powszechnego referendum, tak, aby można było zweryfikować, co naprawdę sądzą Europejczycy o przyjęciu Turcji do Unii Europejskiej. Wypowiedzi Kościoła na ten temat nie powinny być odbierane jako wtrącanie się do polityki, lecz raczej jako opinie na temat polityki wygłaszane z szerszego punktu widzenia – opinie kogoś, kto ocenia historię poprzez Prawdę i komu leży na sercu nie chwilowe, lecz wieczne dobro ludów i narodów.

 

Roberto de Mattei