4. Zarodek/płód, mimo że jest człowiekiem i posiada naturę istoty rozumnej, nadal nie jest osobą i nie ma praw, ponieważ nie jest w stanie przeżyć poza organizmem matki, jest od niej fizjologicznie i fizycznie zależny.
Już na pierwszy rzut oka widać, że argumentujący w ten sposób nie mogą dopuszczać legalności aborcji przez cały okres trwania ciąży. Najmłodsze znane przypadki uratowanych wcześniaków to James Elgin Gill urodzony w 21 tygodniu i 5 dniu ciąży, w Kanadzie, oraz dziewczynka Amillia Taylor urodzona w 21 tygodniu i 6 dniu ciąży, na Florydzie. Lekarze nie mieli nawet obowiązku jej ratować, natomiast aborcja dziecka w tym wieku jest w tym stanie legalna. Dzieci urodzone w 24 tygodniu ciąży mają już 50 proc. szans na przeżycie. Oczywiste jest zatem, że wg tego kryterium są już osobami i mają prawo do życia.
Czy jednak taka dodatkowa przeszkoda na drodze do uzyskania praw przez ludzi mających naturę rozumnej istoty (w tym samym stopniu co małe dzieci) może być w ogóle uznana za poprawną? Cały argument z tego punktu sprowadza się przecież do stwierdzenia, że zarodek czy płód nie może przeżyć samodzielnie, jest to więc w zasadzie ten sam argument co w punkcie drugim (nie jest osobą, bo nie jest w stanie przeżyć przy pomocy rozumu). Rozum jest jedynym narzędziem przetrwania człowieka i człowiek jeszcze go nieposiadający nie jest w stanie przeżyć samodzielnie. Tym, którzy się nie zgadzają, że te dwa argumenty są w zasadzie tym samym („bo przecież płód jest zależny FIZJOLOGICZNIE, a noworodka da się karmić z butelki, sztucznym mlekiem!?), polecam przypomnieć sobie, jak mocno podkreślali wcześniej (punkt 1 i 2), że osoby ludzkiej nie można definiować na gruncie nauk biologicznych, lecz jedynie filozofii prawa i w odniesieniu do jej natury racjonalnej istoty.
Na tym etapie dyskusji pada często stwierdzenie, że zarodek/płód nie jest osobny (nie jest osobą), ponieważ tylko matka może utrzymać go przy życiu. Obowiązek opieki nad noworodkiem natomiast może zostać komuś przekazany, a on sam jest rzekomo samodzielnym, samopodtrzymującym się bytem (spróbujcie zostawić noworodka na parę dni samego). Wyobraźmy sobie zatem inną sytuację, w której życie jednego człowieka staje się w zupełności uzależnione od udzielenia mu pomocy przez inną osobę. Niech będzie to przykład, w którym jedna osoba topi się w jeziorze, a druga jest jedynym świadkiem tego zdarzenia. Być może obiektywiści powiedzieliby, że obserwujący nie ma moralnego obowiązku pomóc tonącemu, jeżeli nie odczuwa takiej egoistycznej potrzeby, nawet jeżeli mógłby to zrobić nie ryzykując w żaden sposób swoim zdrowiem i życiem. Czy jednak znaczyłoby to, że tonący przestaje być w tym momencie osobą, a obserwator ma moralne prawo dopomóc mu w utonięciu, na przykład do niego strzelając? Bo do tego właśnie można porównać aborcję chirurgiczną, przebiegającą z naruszeniem tkanek dziecka (błony płodowe i łożysko to też jego tkanki).
Zwolennicy aborcji czasami zauważają słusznie, że żaden człowiek nie jest prawnie ani moralnie zobowiązany do oddawania swoich narządów drugiej osobie, nawet jeżeli nie przeżyje ona bez jego nerki, szpiku, fragmentu wątroby czy zwykłej porcji krwi (chodzi o przeszczep od żywego dawcy). Następnie stwierdzają, że analogicznie: matka nie ma obowiązku pozwalać dziecku korzystać ze swojej macicy, czyli ma prawo do aborcji. To fałszywa analogia. Matka oczywiście ma prawo nie dopuszczać do tego, żeby ktokolwiek korzystał z jej macicy, temu celowi służy antykoncepcja, również postkoitalna, czy też spirala wewnątrzmaciczna uniemożliwiająca zagnieżdżenie się zarodka. Aborcja jednak jest tym samym, czym byłaby próba odzyskania od osoby, której już udzieliło się przeszczepu, zwrotu swojego narządu. Aborcja zarodka czy płodu, zwłaszcza takiego, który nie powstał w wyniku „wpadki?, lecz na przykład podczas seksu bez zabezpieczenia, czy też aborcja będąca następstwem zmiany decyzji matki, która – będąc już w ciąży – stwierdziła, że jednak nie pragnie dziecka, jest analogiczna do sytuacji, w której ktoś oddaje nerkę, a następnie się rozmyśla i przemocą wydziera należący uprzednio do niego narząd z ciała biorcy, doprowadzając do jego śmierci.
5. Zarodek/płód, mimo że jest człowiekiem i posiada naturę istoty rozumnej, nie może mieć praw, ponieważ narusza prawa kobiety. Obiektywne prawa nie stoją ze sobą w sprzeczności.
Prawo do życia nie jest prawem pozytywnym. Nie oznacza, że człowiek ma być utrzymywany przy życiu kosztem innej osoby, lecz jedynie, że człowiek nie może zostać zabity przez drugą osobę, że ciągłość jego tkanek nie może zostać naruszona przemocą. Nie musimy dzielić się jedzeniem z sąsiadem, ale jego prawo do życia powstrzymuje nas przed wystrzeleniem do niego z broni palnej czy przebicia jego skóry nożem. Z prawa do życia wynika prawo własności, które oznacza, że nikt nie może przeszkadzać człowiekowi w samodzielnym utrzymywaniu się przy życiu, czyli nie może odbierać mu dóbr, które on sam w tym celu wypracował.
W jakim sensie płód może zatem, zdaniem obiektywistów, naruszyć prawo do życia matki? Płód ani jej nie zabija (w przypadku zagrożenia życia matki aborcja jest oczywiście moralna), ani nie zakazuje jej pracować i nie odbiera wypracowanej własności. Życie matki i jej własność nadal jest chroniona przed agresją ze strony innych. Ciało matki rzecz jasna przekazuje dziecku składniki odżywcze, ale trudno nazwać proces fizjologiczny czy jakikolwiek inny proces wynikający z zasad fizyki łamaniem praw jednostkowych. Również pojawienie się, a potem przebywanie płodu wewnątrz ciała matki jest wynikiem fizjologicznego procesu zapłodnienia. Grawitacja nie łamie praw osoby otyłej. Dziecko pojawiając się w macicy nie łamie praw matki. Łamanie praw może być wyłącznie efektem działania człowieka, dojrzałego na tyle, by brać odpowiedzialność za konsekwencje swoich czynów.. Czy małe dziecko, które uderzy swoją matkę, ponieważ nie kontroluje jeszcze w pełni swojego zachowania, łamie jej prawo do życia? Czy wobec tego samo nie ma ono prawa do życia, a matka ma prawo je zabić?
O dziwo, wg obiektywistów prawo do życia dziecka po urodzeniu nie koliduje już z prawem do życia jego rodziców. Może ono uderzyć rodzica (nie grozi mu za to odebranie prawa do życia), a na dodatek rodzice muszą (w przeciwieństwie do kobiety w ciąży) ponosić faktyczne wydatki oraz poświęcać swój czas, aby utrzymać je przy życiu. W tym miejscu najwyraźniej widać, jak bardzo arbitralne i bezzasadne jest ustalenie momentu przyznawania praw jednostkowych na moment porodu. Znowu mamy dwa logiczne wyjścia z sytuacji. Pierwsze to uznać, że prawo do życia zarówno dzieci, jak i płodów oraz zarodków koliduje jednak z prawem do życia rodziców – i odebrać prawa wszystkim dzieciom. Drugie wyjście to przyjrzeć się bliżej relacji pomiędzy rodzicami a dziećmi i wyciągnąć racjonalne wnioski:
Czym jest rodzicielstwo? Czy jest to altruistyczne poświęcanie swojego czasu, pieniędzy, spokoju na rzecz nieinteligentnego, niewdzięcznego, rozwrzeszczanego bachora? Nie, rodzicielstwo jest rodzajem inwestycji. Dla rodzica wartością jest obserwowanie rozwoju swojego dziecka, jego postępów, rodzic jest szczęśliwy, kiedy widzi, że dziecko darzy go miłością. Wreszcie: rodzic może mieć nadzieję na to, że dziecko będzie dla niego oparciem na starość, że zechce się odwdzięczyć za opiekę i wychowanie, którym obdarzył go niegdyś rodzic, umożliwiając mu osiągnięcie samodzielności (to są wartości, które otrzymuje dziecko od rodzica). Relacja między dzieckiem a rodzicem jest zatem podejmowana z tego samego powodu (i jest tak samo obustronnie korzystna), co każda wymiana handlowa. Zerwanie umowy handlowej po tym, gdy tylko jedna strona wypełniła swoje zobowiązania, jest oszustwem i jest słusznie zabronione przez prawo. Oszustwem jest też odebranie dziecku życia po tym, gdy już wypełniło swoje zobowiązanie: wyłoniło się z niebytu i rozpoczęło swój rozwój, zaczęło żyć. Ktokolwiek uważa, że nie można porównać sytuacji, w której jedna osoba nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest stroną kontraktu, do innych umów – musi zaprzeczyć jakiemukolwiek obowiązkowi opieki nad dziećmi, ponieważ one też nie zdają sobie sprawy, że wymieniają się wartościami z rodzicem. Jedyną możliwością zaistnienia jakiegokolwiek zobowiązania jednej osoby wobec drugiej jest zawarcie między tymi osobami umowy związanej z wymianą wartości za wartość.
Po powołaniu do życia nowego człowieka nadchodzi dla rodzica czas na wypełnienie jego części tego niepisanego kontraktu – to znaczy: umożliwienie nowemu człowiekowi przeżycia i osiągnięcia samodzielności. Jedyną opcją wycofania się z umowy z potomkiem jest „wypłacenie mu odszkodowania?, czyli umożliwienie mu przeżycia w rodzinie zastępczej. A co w przypadku, gdy kontrakt został zawarty przez kogoś, kto nie zdaje sobie sprawy ze wszystkich jego konsekwencji? To samo, co w sytuacji, gdy klient kupuje produkt całkowicie dla niego bezużyteczny w wyniku swojej bezmyślności: nie unieważnia to wymiany zawartej za zgodą obydwu stron. Roztrzepany klient może co najwyżej wyciągnąć wnioski na przyszłość i wydawać odtąd pieniądze mądrzej. Rzeczywistość bywa okrutna dla człowieka, który nie korzysta ze swojego rozumu. Potrafi go ukarać za każdy nieprzemyślany ruch. Jeżeli para decyduje się na seks i nie zamierza przy tym spłodzić potomka, to powinna zastosować szczególne środki ostrożności, dające pewność, że kobieta nie zajdzie w ciążę. Jest to w stu procentach możliwe, gdy ma się odrobinę wiedzy i łączy odpowiednie metody antykoncepcji, w ostateczności korzystając z antykoncepcji awaryjnej. Jeżeli ktoś nie ufa swoim umiejętnościom w tym zakresie, w celu uniknięcia niechcianej ciąży może zachować abstynencję. Zawsze, gdy dochodzi do nieplanowanego zapłodnienia (z wyjątkiem gwałtu), to rodzice, nie dziecko, są zatem winni zaniedbania. Nie mają oni prawa do odszkodowania kosztem dziecka tylko dlatego, że nie są do końca pogodzeni z rzeczywistością, tzn. z faktem, że z połączenia komórki i plemnika powstaje nowy, żyjący człowiek. To nie oni są ofiarami takiego stanu rzeczywistości, prawdziwą ofiarą może być tylko niewinne dziecko, jeżeli zostanie uśmiercone, poświęcone na ołtarzu nieracjonalności swoich rodziców.
Na tym etapie dyskusji obiektywiści zazwyczaj stwierdzają, że rzeczywiście: to nie rozwijający się płód czy zarodek łamie prawa matki (co sprawia, że argument wyszczególniony na początku tego punktu staje się bezsensowny), lecz łamie je rząd wprowadzający zakaz aborcji, czyniąc z kobiety tak zwaną „maciorę rozpłodową”. Ta analogia oczywiście również jest nieprawdziwa, ponieważ człowiek nie ma prawnego (ani moralnego) obowiązku rozmnażania się. Zajście w ciążę jest skutkiem dobrowolnego i świadomego działania kobiety (o ile nie została ona zgwałcona), która wie o możliwych następstwach współżycia.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej owemu zakazowi aborcji, który jest obecny chociażby w naszym kraju, a w wielu innych krajach obowiązuje od pewnego etapu ciąży. Zakaz aborcji nie oznacza, że kobieta w ciąży ma choćby odrobinę mniejszą swobodę działania niż w kraju bez takiego zakazu. Kobieta w kraju, w którym aborcja jest zakazana, może – będąc w ciąży – uczynić ze SWOIM ciałem dokładnie każdą rzecz, którą mogą uczynić ze sobą ludzie niebędący w ciąży. Może wykonywać dowolną aktywność fizyczną (nawet skoczyć na bungee), może kupować i spożywać alkohol, może palić papierosy, może też zażyć tabletkę wywołującą poronienie – i mimo że jest to, jak wykazałam wyżej, niemoralne, bo wiąże się z negowaniem rzeczywistości, to jednak nie grozi jej za to absolutnie żadna kara.
Żaden rząd nie jest wszechwiedzący ani wszechmogący i nie mógłby sprawiedliwie wyrokować w sprawie tego, czy dane poronienie było naturalną śmiercią zarodka czy zostało wywołane sztucznie, i czy kobieta wiedziała w ogóle o tym, że jest w ciąży. Rząd obiektywistyczny nie zajmowałby się też oczywiście wydawaniem recept na leki, więc środki poronne, które mają w medycynie też inne zastosowania niż tylko aborcja, np. w reumatoidalnym zapaleniu stawów, byłyby dostępne w aptekach bez recepty (chyba że rynek wypracowałby system recept mimo braku państwowego nakazu). W wypadku aborcji farmakologicznej może być stosowany jedynie ostracyzm wobec osoby, która pochwali się tym, że się jej dopuściła.
Zakaz aborcji w krajach, w których obowiązuje, oznacza jedynie tyle, że lekarz czy inna osoba zamierzająca przeprowadzić zabieg aborcji chirurgicznej (obojętnie czy jest mężczyzną czy kobietą, czy jest w ciąży czy nie) nie ma prawa naruszyć integralności ciała płodu lub zarodka w celu uśmiercenia go, a jeżeli to zrobi, zostaje ukarany. Taki zakaz, w przeciwieństwie do prób zabronienia aborcji farmakologicznej, nie jest martwym zapisem i skutecznie ogranicza liczbę aborcji, zwłaszcza późnych. Lekarze na ogół mają lepsze zajęcia niż wykonywanie czynów zabronionych i ryzykowanie przy tym karierą. Lekarz może wykonać dowolny zabieg na organizmie ciężarnej kobiety, oczywiście za jej zgodą, lecz nie ma prawa do przerwania ciągłości tkanek zarodka/płodu, do których zalicza się również pępowina, błony płodowe i łożysko. Nie da się eksmitować płodu z macicy, nie naruszając tych struktur.
Nie ma czegoś takiego jak prawo lekarza do odebrania życia jednemu człowiekowi w celu zwiększenia wygody drugiego człowieka i do zarabiania na takim procederze. Nie ma też czegoś takiego jak prawo kobiety do wygody kosztem życia drugiej osoby. Zakaz aborcji nie narusza żadnego jednostkowego prawa.
6. The question of abortion involves much more than the termination of a pregnancy: it is a question of the entire life of the parents. As I have said before, parenthood is an enormous responsibility; it is an impossible responsibility for young people who are ambitious and struggling, but poor; particularly if they are intelligent and conscientious enough not to abandon their child on a doorstep nor to surrender it to adoption. For such young people, pregnancy is a death sentence: parenthood would force them to give up their future, and condemn them to a life of hopeless drudgery, of slavery to a child’s physical and financial needs. The situation of an unwed mother, abandoned by her lover, is even worse. The Age of Mediocrity, „The Objectivist Forum?, June 1981, 3.
Oto najbardziej sprzeczna z duchem obiektywizmu wypowiedź Ayn Rand, na jaką miałam nieszczęście się natknąć, oraz dowód na to, że – mimo całego swojego uwielbienia dla rozumu i pogardy dla kierowania się emocjami – autorka swoje stanowisko w sprawie aborcji opierała w głównej mierze na emocjach, a nie na logicznym rozumowaniu. Po pierwsze stwierdza ona tutaj, że inteligentna i odpowiedzialna osoba powinna raczej zabić swoje dziecko niż oddać je do adopcji. Zdaniem Rand brak złego samopoczucia u osoby, która oddała dziecko do adopcji i może się potem o nie martwić (bo przecież sytuacja, w której przekształciło się swoje dziecko w odpad medyczny nie wywołuje złego samopoczucia…), jest warty więcej niż całe życie tego dziecka wraz ze szczęściem wszystkich osób, które je kiedykolwiek pokochają (począwszy od rodziców zastępczych, a kończąc na jego własnych dzieciach). W dodatku zdaje się ona wierzyć w determinizm społeczny: stwierdza, że ambitni młodzi rodzice nie będą mogli nigdy rozwinąć swojej kariery ani nawet wyrwać się z ubóstwa. Oczywiście nie przedstawia żadnych dowodów na poparcie tej wątpliwej tezy, ale biorąc pod uwagę, z iloma przeciwnościami mierzyli się chociażby bohaterowie jej powieści, trudno sobie wyobrazić, aby faktycznemu Atlasowi, człowiekowi ambitnemu, o nieprzeciętnych umiejętnościach i inteligencji, rodzicielstwo mogło jakkolwiek przeszkodzić w osiągnięciu celów – czy nawet że mogłaby mu się zdarzyć tzw. wpadka. Aborcja jest niestety, o czym już wspomniałam, niezasłużonym odszkodowaniem dla osoby nieracjonalnej za jej własną głupotę, wypłacanym kosztem życia niewinnej ludzkiej istoty. Porównywanie ciąży i wychowania dziecka, które ze względu na możliwość oddania do adopcji jest opcjonalne, do wyroku śmierci – jest już całkowitym „odlotem? w wykonaniu Ayn Rand lub też celowym zabiegiem manipulacyjnym, graniem na emocjach. Jest to zdanie niegodne racjonalnej, wolnościowej myślicielki, zbliżające ją do skrajnie lewicowych, rozhisteryzowanych, bezrozumnych feministek.
Na sam koniec nadmienię, że aborcyjni obiektywiści w swojej krótkowzroczności przypominają mi niekiedy niezorientowanych w prawach ekonomii etatystów, którzy zauważają to, „co widać?, a nie dostrzegają, „czego nie widać?, czyli wszystkich dóbr, które nie mogły powstać z powodu ingerencji rządu w gospodarkę. Podobnie obiektywiści w sprawie aborcji: cieszą się z wygody, którą zyskały rzesze kobiet uwolnionych od noszenia przez kilka miesięcy „ciężaru?, a nie dostrzegają potencjału dziesiątek milionów umysłów, które są bezpowrotnie unicestwiane każdego roku. Stratę tych rzesz ludzi można sobie mocniej uświadomić, kiedy spojrzy się i posłucha osób, które przeżyły własną aborcję, np. Giannę Jessen czy też, najprawdopodobniej, Bruce’a Dickinsona (fani heavy metalu powinni to sobie uświadomić bardzo wyraźnie). Wiadomo, że ponadprzeciętny umysł, który może pchnąć ludzkość na nowe tory, nie pojawia się na świecie codziennie. Aborcje drastycznie zmniejszają szansę na jego zaistnienie. Ilu Einsteinów już wyskrobano? Jak wyglądałby świat dzisiaj, gdyby pozwolono im żyć? Jak wyglądałby obiektywizm, gdyby wyskrobano Ayn Rand?
Natalia Leśniak
obiektywizm.pl